Marek Ławrynowicz:
My wszyscy robiący pod auspicjami Andrzeja Tadeusza Kijowskiego programy telewizyjne,spektakle teatralne, festiwale, przeglądy, imprezy literackie, zawdzięczamy to wszystko jego energii i owej bezcennej i zgubnej zarazem odrobinie szaleństwa.
Natomiast Państwo, mam nadzieję przyszli czytelnicy "Opisu obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym" , będziecie mieli okazję przyjrzeć się , jak idealizm zderza się z rzeczywistościš, grzęźnie, przepada w małości ludzkiej. I podobnie jak w wypadku dzieła Cervantesa będzie to lektura gorzka, ale pouczająca.
Marcin Wolski:
Poruszając się sprawnie po kręgach krajowych i emigracyjnych, autor opowiada o transformacji jako procesie urządzania się ludzi przedsiębiorczych i pozbawionych skrupułów
Krzysztof Masłoń:
Andrzej Tadeusz Kijowski, enfant terrible warszawskiego salonu, opowiada o ideach, ale i pieniądzach. A za to nie ma przebacz.
Pod beznadziejnym tytułem Opis obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym, któremu na stronie tytułowej towarzyszy jeszcze bardziej beznadziejna podpowiedź, że kanwą owego opisu jest historia XV lat Konkursu Teatrów Ogródkowych (1992 2006), wydana własnym sumptem przez autora, ukazała się jedna z najciekawszych książek ostatnich lat. O polityce, kulturze, mediach w III Rzeczypospolitej, ale nade wszystko o nas tę Rzeczpospolitą tworzących. O naszych pasjach, aspiracjach, marzeniach, najwięcej zaś bo i było ich najwięcej o rozczarowaniach.
56-letni dr Andrzej Tadeusz Kijowski, twórca i animator kultury, człowiek teatru, eksdyrektor kilku stołecznych placówek kulturalnych, inicjator zagospodarowania Doliny Szwajcarskiej, redaktor (m.in. Tygodnika Solidarność, Nowego światu, Nowej Telewizji Warszawa), syn pisarza i świetnego krytyka Andrzeja Kijowskiego, prezentując kolejne swoje, co tu dużo mówić przegrane bitwy o kształt kultury w III RP, mimochodem opowiada o całym swoim życiu. Życiu w salonie, w jego cieniu, na jego marginesie, wreszcie poza nim.
W końcu nie od dzisiaj uważany jest w tym środowisku za enfant terrible, co potwierdził swoim, jakże nietrafnym, wyborem politycznym, angażując się po stronie braci Kaczyńskich.
Ba, został PiS-owskim beneficjentem, a co to w praktyce oznaczało, wytłumaczył mu cytuję Kijowskiego uniwersytecki kolega Ryszard Holzer, którego ze sporą dozą naiwności pytał, dlaczego Gazeta Wyborcza niezmiennie personalnie go atakuje, przemilczając organizowane i promowane przez niego imprezy. Andrzejku, z całym szacunkiem odpowiedział Holzer. Kto by się tobą w tej wielkiej Gazecie w ogóle zajmował, kto to tam jest jakiś Kijowski? Passons! Ale milion złotych. O nie, milion to są pieniądze. I jeśliś je dostał od Urbańskiego (którego osobiście zresztą lubię) i Kaczora, to znaczy, że wszedłeś w PiS-owski układ. A za to nie ma przebacz.
Grubo wcześniej jednak, zanim Andrzej Tadeusz Kijowski został dyrektorem Domu Kultury śródmieście, na potrzeby którego otrzymał ów sławetny milion, zorientował się, że w stworzonym w wolnej Polsce nowym, decydującym układzie, brakuje dla niego miejsca. Czy dlatego, że w tamtym najważniejszym rozdaniu wyznaczono dla niego raczej poślednią rolę? Jeszcze w PRL, w drugiej połowie lat 80., gdy opowiedział Adamowi Michnikowi o planach stworzenia pisma kulturalnego, ten orzekł: Ty nie jesteś człowiek na pismo. Ty jesteś człowiek na rubrykę. Następnie skarcił go za to, że w jakiejś recenzji napisał, że bohaterstwo nie zawsze popłaca, bo w sumie Miłosz dobrze wyszedł na tym, że powstanie warszawskie przesiedział w Milanówku, a nie zginął jak Baczyński czy Gajcy.
Takich rzeczy pisać nie wolno! pogroził mi Rabbi.
Jak nie wolno, gdy prawda.
Ani prawda, ani wolno uciął.
Anegdoty Kijowskiego, nie tylko o Miłoszu, są przednie. Jego oceny poszczególnych ludzi bywają skrajnie subiektywne, przez to tym ciekawsze. Zresztą, czy nie ma racji, pisząc, że autorzy Dziejów honoru w Polsce czy Rzeki podziemnej nie chcieli czytać słów Herberta. I to zacietrzewienie takich ludzi, ich uraza, ich małość sprawiły, że doraźny sukces, pieniądze, przelotna chwała ominęły pana Zbyszka Herberta. Polska literatura zaś w swych najwyższych przejawach kojarzyć się może na świecie z grzecznymi wierszami o opuszczonym kocie czy niepojętymi wizjami polskiego Litwina z San Francisco. (...) Fakt otrzymania przez Wisławę Szymborską Nagrody Nobla można podsumować krótko: naród, który wybrał sobie na prezydenta Kwaśniewskiego, nie zasługuje widać na to, by ukazać światu autentyczną moc swego ducha. A jacy prezydenci, tacy nobliści. Kwaśniewski i Szymborska są z tej samej bajki wyprani, kulturalni, fachowi, obliczalni, banalni.
Poezja, wysoka kultura to jednak jak by nie było ta lepsza, bardziej sympatyczna strona naszej rzeczywistości. O drugiej, drapieżnej i bezwzględnej, pisze, wspominając, jak prowadził przed kamerami NTW program A teraz konkretnie. Jednym z jego rozmówców był wówczas w 1994 roku Bolesław Tejkowski, dziś ze szczętem zapomniany, a wtedy dyżurny antysemita. Kiedy w trakcie wywiadu Tejkowski powiedział mu, że reprezentuje pan zespół poglądów politycznych żydowskich, poczułem się w końcu powiada Kijowski uszczęśliwiony, że mnie to zabezpieczy przed klątwą Adama Michnika i Wyborczą vendettą przez omertę. (...).
Nie tylko doraźne emocje kierowały jednak autorem Opisu obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym, gdy po przeanalizowaniu swojego postępowania i próbie odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie udało mu się zbudować wokół siebie swojego osobistego układu, doszedł do jakże interesujących wniosków.
Otóż, wychował się on jak sam pisze w Gminie. Najbliższymi przyjaciółmi jego rodziców byli Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki, Kazimierz Brandys i Joanna Guze. Był walterowcem, czyli kuroniowym harcerzem, do czasu noszącym czerwoną chustę i postępującym w myśl przyrzeczenia: Przyrzekam całym życiem służyć Tobie, Ojczyzno. Stawiać sprawy zastępu ponad sprawy własne. Sprawy drużyny ponad sprawy zastępu. A ideę komunizmu ponad wszystko.
Na polonistyce warszawskiej stwierdził, że rozróżnia znajome typy: szefowa Sekcji Teatrologicznej Jula Zakrzewska (dziś Pitera) to oczywiście Joanna Guze, niegdyś markietanka I Armii LWP, która z Rosji umykała na czołgach Berlinga. Ryś Holzer to naturalnie Arturek Międzyrzecki. Był też Piotr Bratkowski, Jurek Kapuściński (wielu było był i Michał Boni, i Marek Karpiński, o Oli Jakubowskiej nie zapominając), Andrzej Urbański, no i wspominany często Paweł Konic. A później nieco, już w Paryżu u Brandysów w 1984 roku poznana Agata Tuszyńska to oczywiście Hartwig czyli Jula.
Wszystko wydawało się znajome, a przecież takim nie było. Zaczął się czas konwersji: Najbardziej spektakularna Kostka Geberta, który w podziemiu publikował jako Dawid Warszawski. Ale pamiętam też przebudzenie Kasi Hanuszkiewicz, córki Adama i Zofii Rysiówny. Do Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, gdzie ATK zrobił doktorat, w 1985 r. powróciła z amerykańskiego stypendium Katarzyna Rosner i zaczął się w zakładzie terror semiotyczno-kulturowy: Husserl, Levinas, Ricouer. Z rozpaczy chwyciłem się Foucaulta. Ale i tak pozbyto się mnie na korzyść Pawła Dybla i niejakiego Janusza Palikota, który (...) oświadczył swego czasu wprost, iż jego czwórjednia to: Platforma SLD Żydostwo i Gejostwo.
Potrzebował 33 lat wylicza Andrzej Tadeusz Kijowski by pojąć, że wychował się wśród polskiej inteligencji wyobcowanej z narodu. W getcie zamykają się inni. Ci, którzy chcą się odróżnić. Nie ulega wątpliwości, że wychowany na Gombrowiczu i Schulzu, Tuwimie i Jasieńskim, Andrzejewskim i Konwickim współczesny polski inteligent najbardziej chce się odróżnić od Estancji i Nawłoci, wyrzeka się polskości Sienkiewicza, szukając uniwersalizmu w Gombrowiczu. (...) Współczesna elita intelektualna chce być ponadnarodowa. ťMiędzynarodówkęŤ śpiewali komuniści ideą był internacjonalizm. Dziś z ťOdą do radościŤ Beethovena na ustach mamy stawać się członkami Wielkiej Europejskiej Rodziny.
Ale to wszystko są idee, czasem jednak najzwyczajniej potrzebne są pieniądze: A jak nie masz wujka w Gminie, pieniędzy też nie uświadczysz. Kiedy w 1984 r. w Paryżu ATK poprzez Olgę Scherer-Virsky nawiązał znajomość z guru francuskiej teatrologii Andre Veinsteinem, przyjaciółka przykazała mu, aby powiedział profesorowi, że jest jej kuzynem. ... nie rozumiałem, o co jej chodzi (...) Uciekinier z polskiej utopii mimo przeżycia Marca 68, nadal nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak Gmina. A przecież według mej wiedzy nie byliśmy rodziną.
W połowie lat 90. akces do Gminy zgłosiła Małgorzata Bocheńska, z domu Gąsiorowska, kuzynka autora Huraganu Wacława Gąsiorowskiego. Nieoczekiwanie nie wiedząc prawie nic o swej matce, włoskiego pochodzenia, przyznała się do diaspory. I tak jej dom na Saskiej stał się z początkiem nowego tysiąclecia pisze Kijowski miejscem spotkań rabinów. Przyjdzie taki dzień, gdy niczym paryska Olga ofiaruje mi myckę i łańcuszek z Gwiazdą Dawida. No cóż, gest miły. I akt solidarności się liczy. Ja jednak nie potrafię wyrwać z serca szkaplerza z chrztu i odżegnać się od medalika dzieciństwa z Matką Boską Ostrobramską w szczerym złocie....
Po więcej szczegółów odsyłam zainteresowanych do tetralogii Andrzeja Tadeusza Kijowskiego. Ta książka pisze we wstępie Paweł Śpiewak składa się z portretów nam współczesnych osób. Przez nich odsłania to, co jest czy było naszą niepodległą III Rzeczpospolitą z jej wielkością, małostkami, kłamstwami, zdradami. (...) Kijowski jest świadom swoich duchowych korzeni, ale zarazem nie chce się dać zamknąć w przesądach i stereotypach swojej warstwy. Bywa prawicowcem, sympatyzuje z PiS, ale zawsze jest po prostu osobą wrażliwą na niesprawiedliwość i nietolerancję.
Andrzej Tadeusz Kijowski Opis obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym, t. 1-4. Wydawnictwo AnTraKt, Warszawa 2010
Andrzej Tadeusz Kijowski napisał książkę namiętną o ojcu, o sobie
i ludziach, których poznawał, z nimi się przyjaźnił, współpracował,
działał i z nimi czasem przegrywał. Napisał rzecz o sobie i o swoich
dwóch wielkich pasjach. Jedną jest polityka z właściwym i koniecznym dla niej
jasnym czy wręcz bezwzględnym widzeniem zdarzeń i ludzi. Polityka domaga się
nieufności, czasem stanowczości, ale nieodłączna jest od rozumienia i przyjmowania
moralnych i patriotycznych zasad. Drugą jest teatr, któremu towarzyszy, jako
krytyk i twórca teatralnych wydarzeń.
Jest to opowieść o politykach, aktorach, pisarzach. Najważniejszym z nich jest
Andrzej Kijowski, ojciec, wybitny krytyk literatury, prozaik, autor miesięcznika
„Twórczość”, człowiek, który jak mało kto zachował jasność widzenia i nazywania
rzeczy. Andrzej Tadeusz jest jego synem i dziedzicem. Nieustannie zadaje sobie
pytanie, czy ma w sobie jego zdolność zadawania pytań i jego ostrość widzenia.
Jest to książka, którą czyta się jednym tchem. Napisana wartko ukazuje detale
życia, składa się z portretów nam współczesnych osób. Przez nich odsłania to,
co jest czy było naszą niepodległą III Rzeczpospolitą z jej wielkością, małostkami,
kłamstwami, zdradami. Andrzej Tadeusz lubi pikantne szczegóły, czasem plotki.
Bywa przyjazny i bywa złośliwy.
Opowiada swoją historię polski inteligent, a warszawski inteligent stoi zawsze
obok, jest w mniejszości. Kijowski jest świadom swoich duchowych korzeni, ale
zarazem nie chce się dać zamknąć w przesądach i stereotypach swojej warstwy.
Szuka, zadaje pytania. Bywa prawicowcem, sympatyzuje z PiS-em, ale zawsze
jest po prostu osobą wrażliwą na niesprawiedliwość i nietolerancję.
Jest to książka o naszej współczesności. Stronnicza, więc wywoła z pewnością
krytyczne uwagi. Tak być powinno. Nasze ostatnie dziesięciolecia dopiero wymagają
opisania i przemyślenia. Tych opowieści będzie wiele. Pośród nich znaczące
miejsce zajmie książka Kijowskiego.
„Wolność słowa gwarantują tylko słowa”- to najbardziej bolesne, ale
jakże prawdziwe stwierdzenie autora Andrzeja Tadeusza Kijowskiego. „Słowa,
słowa, słowa, słowa” chciałoby się zacytować za Poetą z „Wesela” Wyspiańskiego,
bo Kijowski opisując karnawał wolnych mediów lat 90. spuentował go w iście
młodopolskim stylu. Karnawał nasz, który podobnie jak autor i ja przeżywałem,
miewał okresy radosnej nadziei, wiary w odzyskaną wolność słowa i niestety
coraz częstsze epizody pełne goryczy, rozczarowań i dyktatu jedynie słusznych
strażników ładu medialnego.
Autor był uczestnikiem i świadkiem tego karnawału mediów pracując
w „Tygodniku Solidarność’, „Nowy Świat” po Nową Telewizję Warszawa (NTW)
- Nicoli Grauso. A.T. Kijowski udokumentował klatka po klatce swoje przygody
z różnymi wydawcami i relacje między wolnymi mediami i politykami. Niekiedy
relacje te przypominały zmagania pupy z batem. Oczywiście bat mieli politycy,
którzy, jeżeli tylko była okazja, ćwiczyli nasze dziennikarskie pośladki grożąc
zamknięciem stacji czy odebraniem tytułu.
Andrzej Tadeusz Kijowski przeprowadził wstrząsającą wiwisekcję
organizmu medialnego III RP, która dzisiaj, tak naprawdę, jest sekcją zwłok
wolności słowa. Ta wstrząsająca wiwisekcja pokazuje czytelnikowi ile wolności
nam zostało. Tylko kilka procent Polaków czyta prasę, co nieustannie przypomina
autor. Pozostałe ponad 90% społeczeństwa żyje w infosferze telewizyjnej. A sfera
wolności podlega koncesjonowaniu przez państwo, czyli przez partię rządzącą.
Autor przypomina wzruszający zapis naszej konstytucji zakazujący
cenzury prewencyjnej środków masowego przekazu oraz koncesjonowania prasy.
Niestety już w następnym zdaniu ustawy zasadniczej zezwala się na wprowadzenie
koncesji dla nadawców radiowych i telewizyjnych. Skoro tak, to politycy taką
ustawę przygotowali, by wolną prasę zrównoważyć koncesjonowanymi radiem
i telewizją. Ustawa o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji stwierdza: „Koncesji
nie udziela się, jeżeli rozpowszechnianie programów przez wnioskodawcę mogłoby
spowodować zagrożenie interesów kultury narodowej, dobrych obyczajów wychowania, bezpieczeństwa i obronności państwa oraz naruszenia tajemnicy
państwowej”. Kijowski wielokrotnie wraca do tego potworka ustawowego
obrażając największe gazety i tygodniki, które tego zapisu nie zauważyły. Czuję
się zawstydzony jako naczelny i wydawca „Wprost” w tamtych czasach, gdy
uchwalano tę ustawę. Biję się we własne piersi i uważam, że Kijowski ma prawo
i obowiązek wymierzyć policzek nie koncesjonowanej prasie, która nie zauważyła
zapisu rodem z PRL-u. Tak jak w tamtym systemie i dzisiaj ludowa władza
z KRRiT może nie przyznać koncesji na przykład telewizyjnej, gdyby podejrzewała,
że Mariusz Walter lub Zygmunt Solorz mogliby spowodować zagrożenie interesów
kultury narodowej, nie wspominając o obronności i bezpieczeństwie państwa.
„A Teraz Konkretnie” należy przeczytać, by zrozumieć dlaczego władza
III RPRL do takiego bezprawia wobec właścicieli TVN-u i Polsatu nie dopuści.
Koncesja wolności słowa jest fundamentem wolności słowa w Polsce. I rację ma
A.T. Kijowski, że wolność słowa gwarantują tylko słowa.
Najprościej będzie, jeżeli − gorąco i serdecznie polecając lekturę tekstów
Andrzeja Tadeusza Kijowskiego − spróbuję porównać jego
styl ze stylem narracji bardziej ostrożnym. Niech będzie − moim.
Przypuśćmy, że obaj żyliśmy nieco wcześniej i obaj obejrzeliśmy premierowy
spektakl Wesela Stanisława Wyspiańskiego, a potem rozmawialiśmy o tym z dyrektorem
teatru Józefem Kotarbińskim i wybitnym krytykiem Stanisławem
Tarnowskim.
Ja:
Oryginalny i niepokojący talent Stanisława Wyspiańskiego owocuje
utworem złożonym, choć niewątpliwie trudnym w odbiorze. Należy docenić
życzliwość dyrektora teatru, pana Józefa Kotarbińskiego, który podjął ryzyko
wystawienia Wesela, ale również zrozumieć tych spośród starszych widzów i recenzentów,
którzy nie wszystko w tym dziele przyjęli z życzliwością.
Sądzę, że Wesele to ważne wydarzenie w naszym życiu teatralnym.
Andrzej Tadeusz Kijowski:
Nawet jeśli z powodu zaawansowanego syfilisu Staszek ma takie, a nie
inne wizje, to przedstawienie wyszło mu super! Kotarbiński robi w gacie, że go
za tę hecę wyrzucą, a skretyniały Tarnowski bredzi, że całość kończy się wesołym
oberkiem. Gdzie ten sklerotyk usłyszał tam oberka? A Wyspiański przywalił, aż
im kapcie spadły!
Nie ulega wątpliwości, że lektura książki Andrzeja Tadeusza Kijowskiego
jest bardziej podniecająca i że dzięki jego stylowi do ważnych informacji dociera
się znacznie szybciej.
A.T.K. jest niesprawiedliwy, stronniczy, gwałtowny i zbuntowany.
W jego bojach o teatr można natrafić na oceny krzywdzące, ale dostrzega się również
pasję, zaangażowanie i ogromne doświadczenie. Ta wielka energia, z jaką
podejmował kolejne wyzwania, widoczna jest na każdej stronie. I widać też, że
potrafi przywalić, aż im kapcie spadną!
Sądzę, że ukazanie się tej książki okaże się wydarzeniem w naszym życiu teatralnym.